sobota, 12 lutego 2011

o szkole innym razem

Wreszcie posmakowałam intensywnego życia nocnego miasta.
Nowo poznana Włoszka okazała się wspaniałą, niezwykle gościnną gospodynią, spisała się na medal przygotowując międzynarodowe przyjęcie, składające się z kilku posiłków i deseru i przegryzek.. Zadbała o to by nikt nie wyszedł głody, a nawet spragniony, pytając co chwilę czy moze dolać komuś jeszcze wody. (Istotnie żywe dysputy mogły być przyczyną uczucia suchości w buzi.) Spotkanie odbyło się w bardzo miłej atmosferze i było wyjątkowe ze względu na mieszankę kulturową.
Podczas przyjęcia poznałam dwie Meksykanki, jedną Dunkę, dwie Koreanki, Włoszkę i Hiszpana. Czas minął nam na gawędzeniu i.. jedzeniu.
Po powrocie moje przygotowania do snu zakłóciła Fatima, zapraszając mnie do wspólnej zabawy. Niegrzecznie byłoby odmówić więc musiałam odłożyć piżamkę i misia jeszcze na jakiś czas i zamiast ciepłego mleczka napić się jeszcze troszkę czerwonego wina, którym uraczono mnie w sąsiednim pokoju. Po chwili do naszej domowej społeczności dołączyło jeszcze 3 Włochów. Wesoło biesiadowaliśmy aż około godziny 1.30 zebraliśmy się na wspólny clubbing. Środa to dzień wielkich imprez (podobnie jak czwartek, piątek i pozostałe dni tygodnia- jak wytłumaczył mi D.) Środa to dzień imprez dla erasmusów i dla Hiszpanów- czyli dla wszystkich. Wstąpiliśmy do kilku klubów w poszukiwaniu, jak się okazało miejsca - najbardziej zatłoczonego. Przeciskająca się, ocierająca o siebie wzajemnie masa pijanych, tańczących, nierzadko napalonych ludzi to wciąż było za mało. Potrzebowaliśmy (tzn. oni potrzebowali) ekstremalnego ścisku, ostatecznej ciżby by znaleźć się w samym środeczku najlepszej, gęstej zabawy, wypić coś i wędrować dalej w poszukiwaniu jeszcze bardziej zatłoczonej miejscówki.
Nie jestem do końca przekonana czy ten typ imprezowania jest moim ulubionym ale nie mogę też powiedzieć że źle się bawiłam. Gdy reszta ekipy postanowiła dać sobie jeszcze jedną szansę na odnalezienie maksymalnie wykorzystanego miejsca przez wuchte wiary, ja rozsądnie postanowiłam wykorzystać ostatnie godziny nocy jakie pozostały do zbliżającego się świtu. W końcu czwartek to dzień powszedni i do szkoły iść trzeba.

W ciągu ostatnich dni stałam się również regularnym użytkownikiem publicznych rowerów miejskich. Bardzo fajna sprawa! Zwlekałam z tym z obawy, ze nie dam rady ogarnąć tego systemu, ale wszystko okazało się banalnie proste. W związku z zepsutym kołem w moim osobistym rowerze, prawdopodobnie będę korzystała z tej dobroci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany, na co się póki co nie zapowiada...

ps. Dzisiaj byłam biegać, także po plaży, która znajduje się jakieś 20min spacerem ode mnie z domu. Poranne słońce i rześkie powietrze muskające biegnącą mnie.. hhhmmmmmmmmmmmmmm..
Ja tu zostaje!

A zdjęcia są z kampusu (m.in.:
nasz lancz z 3 dań i czerwonego wina, spożyty w towarzystwie koleżki z Brazylii, (który trenuje capoeire) i Marty
Jakiś facio, jeden z wielu wypoczywający na trawie, ale ten wyjątkowo mi się spodobał, może ze względy na swój dość formalny strój i poduszkę w kształcie aktówki.
Chłopaki przy skałkach i
Zaczytany kot.)

Na naszym kampusie znajdują się liczne budynki różnych kierunków, także nasz wydział Belles Artes. Ponad to mamy tu również: biblioteki, sklepy papiernicze, dla plastyków, księgarnię, sklepiki z jedzeniem, kawiarnie, stołówki, bary, świetlice, aptekę, bank, a nawet fryzjera i kwiaciarnię. Obiektów sportowych nie sposób wymienić, bieżnie, boiska, korty, skałki.. i całe połacie zielonej trawki:)
Ale o szkole innym razem...














2 komentarze: