poniedziałek, 31 stycznia 2011

podróży ciąg dalsza

Przede wszystkim muszę jak najszybciej nadrobić wszelkie zaległości.. Spisać  swoim nędznym stylem wszystkie opowiastki, które nagromadzają się w zabójczym tempie i niemal nie jestem w stanie spamiętać wszystkich niuansów, a chciałabym podzielić się każdym albo chociaż prawie każdym. Póki jeszcze emocje świeże.
Bo te z drugiego dnia zdążyły już nieco przyćmić te z pierwszego, nie mówiąc już o tych najnowszych, z dnia dzisiejszego, które przyćmiły te z dnia wczorajszego. Ale i tak muszę się jeszcze wrócić do podróży, która zaczęła się oczywiście przeprawą przez cała Polskę, z Gdańska do Krakowa ale o tym już wspominałam.
zacznę od momentu w którym urodził się pomysł zjedzenia ostatniego obwarzanka krakowskiego na obcej ziemi. W tym celu zakupiłam takowego, jeszcze na lotnisku. I co?
Oczywiście nie wiem jakby smakował na obczyźnie.. bo niestety nie dotrwał.
Lot był przyjemny, minął szybko, w większości przespałam go z książka leżącą na kolanach.
Schody zaczęły się dopiero po wyjściu z samolotu. Na początku trochę się pokręciłam, ciągnąc za sobą walizkę, zwiedziłam lotnisko, zaczepiałam obcych ludzi pytając o to jak dostać się do vlnc, zapytywałam o to samo także obsługę lotniska, taksówkarzy, poszukiwałam informacji na przystankach autobusowych. Działania te doprowadziły mnie do punktu w ktorym musiałam zdecydować czy szarpnąć się na taksówkę do centrum Alicante a stamtąd niewiedomoco, ale to raczejbezesensu, albo cierpliwie poczekać 7 godzin na pierwszy poranny autobus i zarwać kolejna już w tym miesiącu noc. Przyzwyczajona do bezsenności zdecydowałam się na tą drugą opcje. Okazało się, ze na tym samym lotnisku jeszcze jedna osoba miała podobne dylematy. A więc było nas już dwóch.
Chłopiec z krakowskiej politechniki był w tym samym położeniu. Zdecydowaliśmy się spędzić tą jedną noc razem. Po obejrzeniu na moim komputerze filmu 127 godzin, wypiciu po małym ale za to bardzo drogim san miguel, chłopiec zrzucił na mnie odpowiedzialność pilnowania naszych waliz a sam oddał się marzeniom sennym, rozkładając się wzdłuż twardej, lotniskowej ławki.
Obudziwszy się zastał mnie chrapiącą ze stróżką ściekającej śliny z półotwartej buzi (no dobra kłamie, chciałam dodać trochę dramaturgii,m chociaż kto wie jak to naprawdę wyglądało..?) Wiedział komu powierzyć manatki!
(...)

Doczekaliśmy własciwej godziny i trafiliśmy na łasciwy autobus, który miał zabrać nas do Alicante. Niesłusznie założyliśmy a własciwie to uznaliśmy za oczywiste, ze własciwy przystanek będzie ostatnim z kolei.  W rzeczywistości sprawa okazała się dużo bardziej skomplikowana. Po opuszczeniu tego środka transportu musieliśmy jeszcze kilkakrotnie przemierzyć tą samą trase w ta i z powrotem, nie wiedząc która jest własciwa i uzyskując od napotkanych ludzi sprzeczne informacje. Przyjemnie było spacerować w świetle wschodzącego słońca tuż przy linii brzegowej morza śródziemnego ale wolałabym odlożyć to na chwilę gdy będę odrobinę bardziej wyspana i odrobine bardziej czysta i z odrobinę mniejszą walizeczką.
 Na koniec wszystko poskładało się jakoś do kupy ale  było to zanim dwojka młodych ludzi kazaLY nam iść z buta (z walizami) 10km. Rozsądek na szczęscie kazął nam odrzucić ten pomysł i pomógł dostać się wreszcie na dworzec autobusowy, pociągowy a potem znowu autobusowy.. kupić za ciężkie pieniądze bilet (transport jest naprawdę strasznie drogi!) i po 2,5 godzinie w koncu dostac się do centrum Valencji.
Gdzie rozdzieliliśmy się z nowym koleżką, nie pamiętając jakie nosił imię, czym uniemożliwiłam sobie dodanie owego do grona znajomych na fb oraz ponowne spotkanie (chyba że przypadkowe, co biorąc pod uwagę rozmiar kampusu zdaje się graniczyć z cudem).



niedziela, 30 stycznia 2011

Przed wyjazdem

Na początek chciałabym pocałować w dupę profesorski duet, który trafnie określa nadany im pseudonim, będący synonimem słowa kutasy/ chuje/ penisy. Tylko, że odpowiednio małe. WACKI.
 I zastanawiam się  na co te eufemizmy?

Po  największym w życiu publicznym upokorzeniu, zmieszaniu mnie z fekaliami i ostatecznym odreagowaniu na mojej osobie wszystkich frustracji, pozbywając mnie resztek wiary we własne siły i przekonując za wszelką cenę o mojej niskiej wartości, z łaską puścili, drwiąc jeszcze i wątpiąc w moje przyszłe sukcesy.
I ja żałuje, ze się im nie udało w życiu, że tak beznadziejnie wykonują swoją prace i tak mało osiągnęli w pracy zawodowej pomimo tego geniuszu, którym tak epatują.
Zegnajcie!
mogłabym tak jeszcze bardzo długo, nie szczędząc sobie obraźliwego tonu. Mogłabym tak bez końca.. Ale po co tracić cenny czas na obrażanie kogoś, kto ma braki w tak podstawowej sprawie jak higiena osobista. Od tego należałoby zacząć. Od umycia włosów - szamponem!
Nie będę też już wracała do 2, 3 tygodni nieprzespanych nocy,  ryby po grecku i drinków energetyzujących z kawą oraz obrzydliwego stresu, który silnie dał się we znaki, nadszarpując mój wizerunek.
Utrudniły mi ( te penisy) wszystko co się dało utrudnić, tylko dlatego, że zrobiłam coś nie po ich myśli.
Wyjazd opóźnił się o tydzień, przegapiłam pierwsze spotkanie i straciłam dużo pieniędzy.
Niesmak na długo pozostanie.


W końcu jednak  doczekałam się zaliczenia dosłownie na ostatnią chwilę. W pospiechu wrzuciłam jakieś rzeczy do dwóch wielkich waliz i z pomocą Pawła, który okazał się naprawdę bardzo kochany, przetransportowałam je do domu. Oficjalnie przyznaję, że sama po prostu nie dałabym rady.
Ze świadomością, ze muszę zmieścić się w 35 kg (sądziłam, ze 15kg przewiduje cena biletu podstawowego i 20kg które dokupiłam dodatkowo) zaczęłam wyrzucać mniej potrzebne rzeczy. Bardzo trudno było ocenić czy ważniejszy jest pistolet z klejem na ciepło czy kolejne pary skarpetek i majtek. Kolejna bezsenna noc a waga nie chciała drgnąć nawet jak w walizce pozostały już tylko najpotrzebniejsze z najpotrzebniejszych rzeczy. (Natalko dziękuję za  kanapeczki nad ranem i rano)
Najgorsze jednak było to, ze gdy w końcu z wielkim mozołem, przedzierając się przez wąskie korytarze TLK  i wspinając po nieruchomych schodach Dworca Warszawy zachodniej dodźwigałam te wielkie toboły do mieszkania Olgi okazało się, ze muszę zredukować bagaż do 20 kg.
Porzuciłam jeszcze więcej potrzebnych rzeczy, zagracając ten piękny apartament. Zostały mi już tylko majtki i skarpetki... no i kilka par butów.
Pożegnalny, przepyszny żółty obiad, lampka czerwonego wina, zielony fix z Chyrą, zgubienie nieswojego (ale kolejnego już w tym  miesiącu) pendriva i pospieszna podróż na lotnisko w Balicach.
Ostatni obwarzanek. Za szybko, za krótko.