niedziela, 30 stycznia 2011

Przed wyjazdem

Na początek chciałabym pocałować w dupę profesorski duet, który trafnie określa nadany im pseudonim, będący synonimem słowa kutasy/ chuje/ penisy. Tylko, że odpowiednio małe. WACKI.
 I zastanawiam się  na co te eufemizmy?

Po  największym w życiu publicznym upokorzeniu, zmieszaniu mnie z fekaliami i ostatecznym odreagowaniu na mojej osobie wszystkich frustracji, pozbywając mnie resztek wiary we własne siły i przekonując za wszelką cenę o mojej niskiej wartości, z łaską puścili, drwiąc jeszcze i wątpiąc w moje przyszłe sukcesy.
I ja żałuje, ze się im nie udało w życiu, że tak beznadziejnie wykonują swoją prace i tak mało osiągnęli w pracy zawodowej pomimo tego geniuszu, którym tak epatują.
Zegnajcie!
mogłabym tak jeszcze bardzo długo, nie szczędząc sobie obraźliwego tonu. Mogłabym tak bez końca.. Ale po co tracić cenny czas na obrażanie kogoś, kto ma braki w tak podstawowej sprawie jak higiena osobista. Od tego należałoby zacząć. Od umycia włosów - szamponem!
Nie będę też już wracała do 2, 3 tygodni nieprzespanych nocy,  ryby po grecku i drinków energetyzujących z kawą oraz obrzydliwego stresu, który silnie dał się we znaki, nadszarpując mój wizerunek.
Utrudniły mi ( te penisy) wszystko co się dało utrudnić, tylko dlatego, że zrobiłam coś nie po ich myśli.
Wyjazd opóźnił się o tydzień, przegapiłam pierwsze spotkanie i straciłam dużo pieniędzy.
Niesmak na długo pozostanie.


W końcu jednak  doczekałam się zaliczenia dosłownie na ostatnią chwilę. W pospiechu wrzuciłam jakieś rzeczy do dwóch wielkich waliz i z pomocą Pawła, który okazał się naprawdę bardzo kochany, przetransportowałam je do domu. Oficjalnie przyznaję, że sama po prostu nie dałabym rady.
Ze świadomością, ze muszę zmieścić się w 35 kg (sądziłam, ze 15kg przewiduje cena biletu podstawowego i 20kg które dokupiłam dodatkowo) zaczęłam wyrzucać mniej potrzebne rzeczy. Bardzo trudno było ocenić czy ważniejszy jest pistolet z klejem na ciepło czy kolejne pary skarpetek i majtek. Kolejna bezsenna noc a waga nie chciała drgnąć nawet jak w walizce pozostały już tylko najpotrzebniejsze z najpotrzebniejszych rzeczy. (Natalko dziękuję za  kanapeczki nad ranem i rano)
Najgorsze jednak było to, ze gdy w końcu z wielkim mozołem, przedzierając się przez wąskie korytarze TLK  i wspinając po nieruchomych schodach Dworca Warszawy zachodniej dodźwigałam te wielkie toboły do mieszkania Olgi okazało się, ze muszę zredukować bagaż do 20 kg.
Porzuciłam jeszcze więcej potrzebnych rzeczy, zagracając ten piękny apartament. Zostały mi już tylko majtki i skarpetki... no i kilka par butów.
Pożegnalny, przepyszny żółty obiad, lampka czerwonego wina, zielony fix z Chyrą, zgubienie nieswojego (ale kolejnego już w tym  miesiącu) pendriva i pospieszna podróż na lotnisko w Balicach.
Ostatni obwarzanek. Za szybko, za krótko.

1 komentarz:

  1. myślę, że półroczny pobyt w Walencji wynagrodzi Ci ten cierpienia przedwyjazdowe.
    have fun and be careful!
    zazdro na sto pro!
    fajnie, że reaktywowałaś bloga, bo lubię Twoje relacje i liczę na duuużo foteczek
    kisski z bdg

    OdpowiedzUsuń